Ludzko, w codziennych prywatnych kontaktach doceniamy skromność. Lubimy ludzi którzy umieją się przyznać do błędu, mają do siebie dystans, są dowcipni. Czy tego samego oczekujemy od osób zarządzających markami już nie wspominając o samych markach?
Tak, jestem trochę rozjuszony, bo denerwuje mnie zadarty nos, nieuzasadniona, niczym nie poparta pewność siebie, bezrefleksyjność i egocentryzm. Szczególnie mnie to denerwuje u osób zarządzających markami, które oceniając pomysły, jakie dostarczają im agencje, z uporem je odrzucają mówiąc – moja żona, córka, babcia, ciocia, kumpel, kochanka twierdzi, że…
Mam przeświadczenie graniczące z pewnością, że polski marketing cierpi na kilka chorób:
- brak umiejętności patrzenia na rynek oczami konsumenta/klienta – mi się nie podoba
- nadmierna koncentracja na produkcie, zapominanie o marce – produkt bez marki jest niskiej wartości, ale nie oszukujmy się – marka nie istnieje bez produktu
- nieumiejętność wyjścia poza kilkumiesięczną perspektywę, niedostrzeganie długofalowych efektów działań, bah! w ogóle brak zastanowienia nad tym co będzie za np. trzy miesiące
- bezrefleksyjność badawcza, czyli rządy dupochrona – niech badania zdecydują za nas
- zatrważająca i bezczelna, nie poparta żadnym argumentem pewność siebie, brak pokory wobec rynku i konsumenta – tak ma k%^&*@ być! tłum i tak kupi (wyjaśnię, bo w komentarzach pojawiła się wątpliwość: rozróżniam stan „bezczelnej ignorancji” od „twardej decyzji”, np. przypadek Apple bez wątpienia należy do tych „zdecydowanych”, a nie „bałwochwalczo upartych”)
- niejednoznaczność komunikacji – większość kampanii próbuje rozwiązać kilka problemów na raz, to skutkuje tym, że nie rozwiązuje żadnego
Polskiej reklamie brakuje również inteligencji, błyskotliwości. Zapewne wynika to z… co Wam przyszło do głowy? Zdanie – jacy konsumenci taka kampania? Ogilvy mawiał:
Twój klient nie jest idiotą, Twój klient to Twoja żona.
Marketing i demokracja (rządy większości, w przypadku firm – rządy korytarza) nie idą w parze. Czym więcej decydentów, nadmierne wsłuchiwanie się w gusta osób nie decydujących o komunikacji, tym gorzej dla marki i dla komunikacji. Lepiej popełnić błąd niż wyemitować coś tak gładkiego, że aż żadnego.
Z drugiej strony duma, apodyktyczność, bezrefleksyjność i, co za tym stoi, totalny brak szacunku dla interlokutora, klienta i konsumenta w połączeniu z przaśnością i bezguściem malują zatrważający obraz brudnego, zaniedbanego podwórka.
Czy jest jakiś złoty środek?
Moim zdaniem tak – tym środkiem są typowo ludzkie cechy jak kindersztuba, szacunek i konsumencka empatia.