Luty 2013. John Wren (Omnicom) odwiedza Publicis Groupe. Patrzy przez okna agencji i podziwia Pola Elizejskie. Maurice Lévy (Publicis) żartuje i zachęca go, że jeśli zechce też może mieć taki widok.
Podobno tak wyglądało spotkanie, które stało się zalążkiem największej finansowo i wizerunkowo porażki biznesowej w historii reklamy.
Połączenie dwóch gigantów miało wykreować największą sieć reklamową na świecie i w końcu utrzeć nosa gigantowi – WPP. Od chwili ogłoszenia fuzji – 28 lipca 2013 – minęło 9 miesięcy, wydano 100 milionów dolarów na honoraria.
Największym wygranym jest Martin Sorrell – szef WPP. Ma pełne prawo zagrać Johnowi i Maurice’owi palcami na… nosie. Wciąż jest szefem największej sieci reklamowej na świecie.
9 miesięcy… to chyba najdroższa ciąża, po której poród nie nastąpił. Gdyby nie te sto milionów dolków można by powiedzieć, że to była ciąża urojona.
W czwartek, 8 maja połączenie sieci reklamowych odwołano. Hop, siup, było i nie ma. Jak gdyby nigdy nic.
Sorrell z ukrywaną satysfakcją stwierdził, że
To transakcja emocjonalna, podsycana przez ego szefów.
Nie tylko mnie dziwi lekkość z jaką Omnicom i Publicis podały tę informację. Nie tylko mnie dziwi brak jakichkolwiek poważnych i przekonywujących argumentów stojących za odwołaniem fuzji.
Wren oznajmił banalnie, że
Korporacyjne i kulturowe różnice są nie do pogodzenia. Lepiej to odwołać niż potem żałować.
Pewnie lepiej, ale nie można było się tego dowiedzieć przed ogłoszeniem? Wydawało mi się, że takie transakcje przygotowuje się i analizuje miesiącami. I nawet patrząc na daty można się spodziewać, że coś miało miejsce – od spotkania do ogłoszenia fuzji minęło 5 miesięcy. Ale może to tylko 5 miesięcy?
Levi nie przebiera w słowach. W wywiadzie dla CNBC o fiasko połączenia oskarża Omnicom.
Transakcja zakładała równowagę. Omnicom nie respektuje warunków pierwotnej umowy.
Punktem zapalnym mógł być wybór dyrektora finansowego – kluczowej osoby dla takich fuzji. Obydwie strony liczyły na przepchnięcie własnego kandydata i tym samym zyskanie nieco więcej kontroli.
Jak twierdzą analitycy koszty całej fuzji były ogromne. I nie chodzi o te skromne 100 baniek. Chodzi o ludzi i relacje z klientami.
Jak widać cała zapowiadana i przygotowywana transakcja nie zachwiała giełdową stabilnością ani Omnicomu, ani Publicisu. Raczej wręcz odwrotnie.
Czy odwołanie fuzji to zmieni? Na reakcję giełd trzeba jeszcze chwilkę poczekać. Konkurencyjni klienci już zapewne odetchnęli.
Od lipca zeszłego roku sieć Publicisu straciła kilku klientów, lecz nie wiadomo do końca, czy to skutek fuzji, czy przyczyny są zupełnie inne.
Przemknęła mi przez głowę myśl, że może jesteśmy świadkami jakiejś gry giełdowej?
No bo wyobraźmy sobie taki scenariusz (zaznaczam, że nie jest fachowcem od giełd):
Kupuje się akcje. Ogłasza się fuzję. Akcje rosną. Zostają sprzedane. Fuzja zostaje odwołana. Akcje spadają. Kurtyna.