Nie mogę się oprzeć wrażeniu, że demokracja zamienia się powoli w rządy mniejszości, a coming-out staje się nie tylko publicznym wyznaniem, ale sposobem na budowę wizerunku.
Kończy się kampania samorządowa. Kandydaci powoli wygaszają swoje aktywności, najdziwniejsze, najbardziej zdumiewające layouty ulotek, plakatów wyborczych już tak nie cieszą i nie angażują. Ostatnie dni przed wyborami to chwila na tzw. rzut na taśmę. Jak to zrobić?
Wiele lat temu (aż wstyd pisać ile), będąc zupełnie niedorosłym chłopcem, często jeździłem z rodzicami do Szwecji. Wśród osób, w kręgu których obracali się moi rodzice, była osoba homoseksualna. Sympatyczny, uczynny i życzliwy człowiek. Robił na mnie wtedy wrażenie nieco dziwnego, ale w ogóle nie budził negatywnych emocji. Wypowiadał się w może nieco egzaltowany sposób, czasami reagował wyraźnie inaczej od reszty. Na pewno odstawał, ale swoją ekscentrycznością nie zniechęcał. Był wrażliwy na sztukę, miał dobry słuch i muzyczny gust. Obcowanie z osobą o odmiennej orientacji seksualnej nie było dla mnie niczym dziwnym, w żaden sposób nie czułem się zagrożony.
Kilka lat temu, kiedy spotkałem go ponownie, zrobił na mnie wrażenie człowieka bardzo zmęczonego życiem. Jakoś podskórnie wyczułem, że to zmęczenie nie wynika tylko z wieku, że jest w nim coś z walki z rzeczywistością.
Od kilku dni w mediach społecznościowych często natykam się na kandydatkę na prezydenta Warszawy z ramienia Partii Zielonych, Panią Joannę Erbel. Pani Joanna kilka tygodni temu zasłynęła bi-wywiadem, kilka dni temu biseksulanością.
Niemniej szumu spowodował coming-out szefa Apple Tima Cooka.
Zapewne jest jeszcze mnóstwo innych coming-outów, na które nie zwróciłem uwagi. Od dziecka, obcując z osobami o różnej orientacji seksualnej, traktuję je zupełnie normalnie. Nie budzą moich przesadnych emocji.
Polityczny lub komercyjny coming-out jednak czemuś służy. Podejrzewam, że nie jest tylko i wyłącznie psychicznym uwolnieniem czy publiczną samoakceptacją. Ma wymiar propagandowy.
Nie wiem, w jaki sposób coming-out Cooka może się przysłużyć Apple – może tylko wytłumaczy sponsoring jakiś imprez, a może zdejmie z Maców gdzieś jeszcze pokutującą łatkę homo-komputerów, a może przeciwnie – ma ją jeszcze silniej dokleić?
Inaczej to wygląda w przypadku Pani Erbel – tu, moim zdaniem, coming-out jest zabiegiem propagandowym, wzbudzającym buzz, zwiększającym rozpoznawalność, w zgodzie z twierdzeniem Phineasa Barnuma
nieważne, co o mnie mówią, ważne, żeby poprawnie pisali nazwisko
Nie jestem przeciwnikiem tolerancji, wręcz przeciwnie. Tak zostałem wychowany, taką mam konstrukcję psychiczną. Szwecja, która bywała moim drugim, a czasami pierwszym domem, kiedyś była krajem o wyjątkowej tolerancji, do dziś pozostaje wielce tolerancyjna, tylko już tak nie odstaje na tle Europy.
Mam wrażenie, że tolerancyjność staje się narzędziem, a nie demokratycznym stanem umysłu. Więcej i głośniej mówią dziś środowiska niszowe. Skuteczniej przebijają się do mediów, są lepiej słyszalne. Czy to zasługa ich umiejętności, czy trendu społecznego? A jeśli to trend, to jak go wykorzystać? Czy on ma znaczenie komercyjne? Bo o propagandowej skuteczności nie co dyskutować.
Czy Cook to światowy przykład ujawniającego się trendu? Czy da się na nim zbudować strategię marki?
Krąży mi po głowie obawa, że za chwilę to od środowisk niszowych będzie trzeba wymagać tolerancji, a nie odwrotnie…
A jeśli znów jesteśmy przy tej nieszczęsnej tolerancji to… zresztą zobaczcie i zostawcie swoje wrażenia w komentarzach
https://www.youtube.com/watch?v=U3dq7fKRXbM