Oglądam sobie jakieś kilogramy poważnych i zupełnie nieprofesjonalnych opracowań, proroctw, przewidywań, analiz, czarnych wizji i optymistycznych nadziei dotyczących mediów społecznościowych i powoli dostaję zawrotu głowy.W zasadzie można znaleźć poważne (poparte badaniami lub przewidywaniami znanych i cenionych instytucji) podstawy do udowodnienia każdego twierdzenia – od „warto zainteresować się uczestnictwem w społecznościach lub stworzeniem własnej społeczności” po „to chwilowa moda – za rok nie będzie po niej śladu„.
Dość zgrabnie ujmuje to artykuł eMarketera z 29 września. Zacznijmy od tabelki:
Od razu widać, że społecznościowy hurra optymizm, jaki dziś obserwujemy wcale nie przekłada się na plany biznesowe. Myślenie biznesowe raczej brzmi tak: „dziś muszę się tam znaleźć, ale wcale nie po to, aby tam pozostać na dłużej”. Skąd takie podejście? Strach przed utratą kontroli na własną marką?
Wydaje mi się, że ta biznesowa ostrożność społecznościowa jest czym innym uzasadniona. Opisany 2 lata temu trend Transparency Tyrany dzięki sieciom społecznościowym przeżywa czas swoistej eksplozji. Nie trudno znaleźć marki, które zostały przez społeczności przyciśnięte do muru i mocno cierpią (wystarczy wspomnieć np. mbank), ale i takie, które umiejętnie stymulując zainteresowanie, świetnie na tym wychodzą (apple).
Zatem nie mając wiedzy, doświadczenia, odwagi i dużej pewności siebie warto społeczności obserwować, ale nie angażować się w ich stymulowanie. Tylko mocne marki przygotowane do wytłumaczenia każdej kryzysowej sytuacji i każdego błędu, mogą pozwolić sobie na pełne społecznościowe zaangażowanie, choć i to nie zawsze. Bo najlepszy szampon od najlepszej firmy nie wygra z opinią, że po jego użyciu wypadają włosy.
To, że negatywne opinie rozprzestrzeniają się z prędkością światła jest każdemu dobrze znane, tak jak wiadomo, że dobra opinia rozchodzi się znacznie wolniej i jej dotarcie do wszystkich znacznie więcej kosztuje.
Teraz o homokontaktach.
Twitter jest miejscem, gdzie łatwo i przyjemnie robi się wszelkiego typu badania. Statystyczne i np. socjologiczne. Skupia wystarczająco dużą liczbę osób by te badania miały swoją siłę i dawały ogólny obraz społecznosci ćwierkaczy.
Okazuje się, że twitter to taka piaskownica dla… no właśnie dla kogo?
Dla chłopców? Czy jak sie uważnie spojrzy na powyższą tabelkę, to nie przypomina to życia w realu? Dziewczynki patrzą co robią chłopcy i podglądają inne dziewczynki. Chłopcy podążają za przewodnikiem stada uważnie go słuchając. Nie? A może to trzeba jakoś inaczej zinterpretować? Jakaś podpowiedź? Bo ja mam wrażenie, że to statystyczny, nieinterpretowalny bełkot. Można wyciągnąć każdy wniosek, na każdą okazję. Dane zaczerpnięte stąd.
___