tu nie chodzi o rozmowy…

Media społecznościowe nie służą do rozmowy.

Na pewno słyszeliście, że wszystkie te społecznościowe wynalazki to miejsce do rozmów, do budowania relacji itd. Obawiam się, że to tylko część prawdy. I to ta mniejsza część.

Może faktycznie taka była ich rola na początku. Wtedy, kiedy było mało użytkowników i wszyscy się znali. Tworzyły się małe, zamknięte społeczności o faktycznie wspólnych zainteresowaniach, poglądach, spojrzeniu na życie i świat. Pewnie nawet część z tych grupek ocalało i pewnie potworzyły się nowe. Na pewno.

Ale w obliczu boomu społecznościowego te ideały gdzieś się zagubiły. Nie dość, że wielość portali nie pozwala przeciętnemu konsumentowi na odnalezienie podobnych mu ludzi, to w każdym z osobna jest taka masa osób, że po prostu stajemy w obliczu nieznajomego tłumu. Nie mamy możliwości nawiązania pojedynczych relacji, lub jest to bardzo utrudnione.

Zatem nie mówimy już o jednostkach, czy o grupach. Mówimy o marketingu. Masowym marketingu.

Spójrzmy na fakty – ile artykułów/dyskusji w takim np. LinkediIn ma rzeczowe komentarze? 10%? Jeśli nawet, to większość jest w stylu „great …”, czyli nic nie znaczącego blablania. Ile odpowiedzi otrzymujecie na swoje posty w blipie, twitterze, facebooku, goldenline itd.? Gratuluję jeśli 15% Waszych czytelników coś na Wasz post odpowie. 53% twitterowców nie dba o to, by ktoś coś na ich tweet odpowiedział! Nie tak zachowują się Ci, co chcą rozmawiać! 10% populacji twittera tworzy 90% treści. Prawie Pareto.

Dla zainteresowanych polecam odrobinę danych marketingowo-badawczo-statystycznych dla samego tylko Twittera: tu i tu.

Wnioski mam takie:

  • nadawcy komunikatów w mediach społecznościowych muszą się zachowywać jak rasowi marketerzy, jeśli chcą być słyszani i/lub skuteczni.
  • rozmowa 1:1, nawet jeśli jest możliwa konsumuje tak dużo czasu i zasobów, że nikt nie ma ochoty się w nią angażować – ani marketer, ani osoba fizyczna. Jeśli jednak już się zaangażuje, to na krótko i dość powierzchownie.

Powstały nowe kanały komunikacji. Nazwaliśmy je mediami społecznościowymi, lecz takimi już nie są. Tzn może są, tylko „media społecznościowe” znaczą już co innego. Ich przewaga nad mediami tradycyjnymi jest taka, że oddźwięk naszych komunikatów jest bardziej i lepiej mierzalny, że odbiorcami są Ci, którzy takiego lub podobnego komunikatu oczekują (bo to np. zadeklarowali to przy rejestracji lub śledzą co piszemy). Zatem skuteczność naszych działań jest większa, bo strzelamy mniej na ślepo. Ale nie rozmawiamy i nie budujemy relacji. Takich ludzkich relacji. Budujemy relacje z marką jaką reprezentujemy lub jaką sami jesteśmy, a to zupełnie co innego niż zwykła ludzka rozmowa.

I pewnie dlatego do języka marketingu wszedł kolejny skrót: SMM, a nie np DPRB (Direct personal relation building) 🙂

Marcin Kalkhoff
Marcin Kalkhoff

Admirator prostych i działających rozwiązań. Wszystkożerna hybryda technicznego wykształcenia z kreatywnym, komunikacyjnym i biznesowym doświadczeniem. Specjalista strategicznego kreowania i zarządzania marką. Jedyny strateg w Polsce, który służbowo siedział na Pudelku i, który swoją zmaterializowaną strategię, może oglądać w muzeum w Atenach. Wykładowca na Uniwersytecie SWPS oraz Uniwersytecie Warszawskim.
Twórca i Partner marketingowej kancelarii audytorskiej BrandAuditors, autor tego właśnie bloga, współtwórca Klubu Strategów Marketingu oraz współautor książki „Po prostu strategia. Instrukcja budowy i obsługi silnej marki”.
Współpracuje z firmami z wielu sektorów: internet i media, FMCG, bankowość, ubezpieczenia, IT, telekomunikacja, opieka zdrowotna.

Artykuły: 534

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.