PR w sieci odgrywa coraz większa rolę. Powody są proste – każda informacja o nas, o naszej marce prędzej czy później trafi do sieci. Coraz częściej kierunek jest odwrotny. Informacje z sieci trafiają do druku, na ekrany telewizorów itd.W tradycyjnym PR jedną (wcale nie najważniejszą) z miar skuteczności działań, jest ilość artykułów. Żeby to zmierzyć skanuje się prasę, monitoruje radio i TV. Wszystko odkłada się do gigantycznych archiwów. Potem przesyła się zestawienia właścicielowi marki. Jak zobaczy duuużą i grubą teczkę to mówi – wow! dobra robota!, jak zobaczy cieniutką to zaczynają się dyskusje – dlaczego?, czemu tak słabo? itd. Oczywiście nie dotyczy to wszystkich – jedynie tych najbardziej „zapracowanych”, którzy nie maja czasu zerknąć na jakość pracy, a jedynie oceniają ją po ilości. Oczywiście wartość działań PR to ich jakość, a nie ilość.
Nieco łatwiej jest w sieci. Nie dość, że łatwiej ją monitorować, to w większości przypadków nic nie trzeba archiwizować. Materiał jest archiwizowany niejako samoistnie – przez wydawcę, przez wyszukiwarki, albo po prostu przez długi, długi czas nie znika z oryginalnego miejsca. To pozwala w każdym momencie do niego dotrzeć i ocenić jego wartość. Takie atrybuty, zwyczaje, albo wręcz konstrukcja internetu pozwalają na skonstruowanie narzędzia monitorującego pracę PRu. Narzędzia, które odnajdzie artykuły o nas i oceni ich wartość. Z tą wartością oczywiście jest trudniej, ale znając odpowiednie słowa używane w pozytywnych przekazach o marce można ze sporą dokładnością ocenić wartość artykułu.
Na anglojęzycznym rynku jest kilka narzędzi mogących wykonać taką pracę. Generalnie pozycjonują się jako „monitory reputacji” – bardzo mi ta nazwa odpowiada – bo czymże innym jak nie reputacją jest ilość i jakość materiału napisanego o naszej marce. Te narzędzia to np.: BrandsEye, Reputation Defender i Trackur. Korzystanie z nich wiąże się z opłatami abonamentowymi oraz wymaga poświęcenia czasu na naukę ich obsługi. Najprostsze z nich (choć pewnie nie najtańsze) to Trackur.
Trackur pozwala na dwutygodniowy trial bez podawania wielu danych (typu nr karty kredytowej), więc warto spróbować i zobaczyć jak to działa i do czego służy. Jedyne, czego nie możemy się po nich spodziewać, to oceny wartości i jakości artykułu jeśli jest on po polsku. Z angielskimi artykułami trackur radzi sobie nieźle, oceniając jego wartość w trzystopniowej skali positive, neutral, negative. I dość rzadko się myli.
Narzędzie jest b. łatwe w użyciu, ekran roboczy/wyników jest przejrzysty, wygląda mniej więcej tak:
A rejestracja, logowanie i pierwsze wyszukiwanie zajmuje około 60 sekund. Tyle, ile obiecują w krótkiej prezentacji na głównej stronie.
Jak rozumiem, prowokacyjne pytanie na blipie miało zachęcić do przeczytania wpisu 🙂
Monitoring internetu to nie tylko monitoring publikacji na portalach, blogach czy forach, zaawansowane systemy do analizy kontekstu (inna sprawa, że jednak analiza treści nie może być do końca zautomatyzowana, system komputerowy nie poradzi sobie np. z ironią). To także systemy statystyk ruchu na stronach oraz analiza sieciowa (która jest również częścią niektórych systemów monitoringu internetu czy analizy kontekstu). Jest też mnóstwo zaawansowanych a darmowych narzędzi (sporo z nich robi Google, ale są również specjalistyczne wyszukiwarki treści UGC) – jeśli kogoś nie stać na komercyjne rozwiązania.
Warto też pamiętać, że systemy amerykańskie najlepiej radzą sobie z amerykańskim internetem i w Polsce warto korzystać przede wszystkim z polskich rozwiązań (mamy inną skalę internetu, inną liczbę użytkowników i inną specyfikę rynku).
Oczywiście, oczywiście 🙂
W tak krótkim artykule nie sposób poruszyć wszystkich zagadnień i objąć całej wiedzy jaką jest netPR. Można jedynie zadrażnić receptory.
Bardzo dziękuję za uzupełnienie.
W uzupełnieniu wpisu i komentarza link do polskiego narzędzia http://bit.ly/41hPhn