…czyli od mojego pierwszego kontaktu z internetem (modemowe łącze przez pewnie już zapomniany numer 0-20 21 22) czułem, że z tym internetem coś się wydarzy.
I bardzo mnie ucieszył wpis na blogu Dominika Kaznowskiego o tym, że nie można mówić o marketingu internetowym, lecz o marketingu w ogóle. Nie dość, że się zgadzam to jeszcze ciut dorzucę 🙂
Większość mojego zawodowego spędziłem w reklamie i w 99% był to ATL. Jak to się ma do internetu? Wyobraźcie sobie miejsce gdzie nie dość, że możecie nadać komunikat radiowy, telewizyjny i drukowany to jeszcze konsument może na to NATYCHMIAST zareagować. I nie jest to ktoś chodzący z telewizorem i przepastnymi połami płaszcza po ulicy, a po prostu internet. Wraz z jego możliwościami.
Zatem, gdzie są różnice?
Tkwią tylko w jednym – w „starej” komunikacji marketerzy walczą by konsument nic nie zrobił i wysłuchał, obejrzał czy przeczytał. W internecie walka toczy się o coś wręcz przeciwnego – o to by kliknął, napisał, nagrał itp. Czyli by zareagował ciałem, nie zmysłami.
Reszta jest IDENTYCZNA! Internet angażuje te same zmysły, może wzbudzać te same, co inne media, odczucia. Może być tak samo – jak nie przymierzając tv – agresywny, czy miękki i delikatny.
I te właśnie rzeczy powodują, że tort reklamy internetowej rośnie. Bo wszyscy dostrzegają, że ludzie reagują, komunikaty reklamowe są przez nich przyswajane i przetwarzane podobnie jak te tradycyjne.
BrandDoctor
Weź pigułkę!
BrandDoctor
Weź pigułkę!