„Foreverism” to nazwa trendu zaobserwowanego przez Trendwatching.
O co chodzi w tym słowie? Co ono znaczy?
Wystarczy spojerzeć na zawartość internetu. Miliony stron prywatnych, kanałów informacyjnych, częstych uaktualnień statusu, prywatne profile, konta w Facebooku, MySpace, LinkedIn, GoldenLine, Twitterze. To wszystko oczywiście wciąż indeksowane przez wyszukiwarki. Do tego jeszcze dorzućmy różne miejsca, gdzie pokazuje się nasze nazwisko – a to wywiad w prasie, a to wzmianka w jakiejś książce, a to udziały w jakiejś firmie.
Jakby to zebrać to mamy gigantyczną encyklopedię prywatnych i nikomu (?) nieznanych osób.
Te wszystkie profile i informacje przetrwają na zawsze. Nie dlatego, że internet to gigantyczny zbiór gigantycznych maszyn archiwizujących wciąż nowe dane, ale dlatego, że nasi potomkowie będą kultywować stworzoną przez nas historię. Chociażby po to, by ich własna była pełniejsza i bogatsza. I by mogli łatwo poznać i prześledzić własną historię.
Trochę twardych danych:
Na początku kwietnia tego roku Facebook miał 200 milionów aktywnych użytkowników. Ponad połowa z nich (100 milionów) codziennie loguje się do Facebooka, a 20 milionów codziennie (!) uaktualnia swój status. MySpace to 130 milionów aktywnych, LinkedIn 40 milionów, a Twitter ponad 25 (stan na początek maja tego roku). I ciekawostka – Chiński Twitter- TaoTao ma 50 milionów aktywnych kont.
Prawie 100% amerykanów w wieku 18-24 ma zindeksowane swoje konto na którymś z portali (wg. Pew Internet).
I te wszystkie zgromadzone o nas informacje leżą na jakiś dyskach rozrzuconych po świecie. Są archiwizowane, chronione i z pieczą przechowywane. Jeśli nic, na przykład w postaci wielkiego impulsu elektromagnetycznego się nie wydarzy to, dane przetrwają wieki, a może dłużej…