Nigdy jakoś specjalnie się nie zastanawiałem ile razy robiłem coś po raz pierwszy.
Branża do której trafiłem, szczyci się innowacją.
No bo jaki sens jest robić reklamy takie same jak ktoś inny, albo przynajmniej podobne? Jaki sens jest pisać taką samą jak jakiejś innej marki, strategię? Nie ma sensu.
A więc od lat wciąż zaczynam, wciąż robię coś po raz pierwszy, wciąż ścigam się z czymś co jest nieznane, próbując je przegonić. A mimo to ciągle w jakiejś drobnej części powtarzam podobne czynności. Analizuję, oglądam, szukam, staram się spojrzeć na znane od innej strony. Tylko dzięki temu, że mimo jakiejś powtarzalności procesu, za każdym razem odkrywam coś nowego, rozwiązuję nieco inny problem (marketingowy, biznesowy, strategiczny) marketing mi się nie znudził.
Owszem było sporo zwątpień, nie mniej frustracji czy stresu. Pewnie było ich nawet więcej niż sukcesów, ale nigdy nie było nudno!
Wielce to wciągające i fascynujące. Ale nawet największe projekty, czy te najbardziej udane, nie są tak frapujące jak robienie czegoś dla swoich bliskich i dla siebie.
Pewnie zainspirował nas do tego nasz 8-mio miesięczny szkrab. O codziennie robi coś po raz pierwszy i robi to odważnie i bez obaw. Pewnie dlatego, że nie wie, że może się nie udać.
Mniej więcej dwa tygodnie temu wpadliśmy we dwoje – Aga i ja – na pomysł.
Oboje mamy jakie takie doświadczenie w komunikacji marketingowej, oboje jakoś jesteśmy otrzaskani w branży. Brakowało nam czegoś nowego, impulsu, który zaraziłby nas niczym nieuleczalna choroba. Lecz gdy myśli się o tym na zimno, wszystko wydaje się zbyt trudne, jest za wiele przeszkód do pokonania, za wiele przeciwności, brakuje wiedzy, doświadczenia, nie ma kogo spytać poradzić się, a gdy już się takiego osobnika znajdzie to w odpowiedzi dostaje się zimny prysznic, a nie otuchę, nie wspominając o motywacji.
Idea, która się pojawiła nie była rozkminiana, nie zastanawialiśmy się dlaczego może się ni udać, nie szukaliśmy pułapek, nie piętrzyliśmy trudności. Na kanwie pomysłu powstał spontaniczny plan, szkic tego co chcemy zrobić i… zabraliśmy się za realizację.
Mniej więcej 14 dni zajęło nam postawienie czegoś od zera. Bez pomocy sił zewnętrznych, bez armii doradców, wykonawców i podwykonawców.
Użyliśmy całej naszej wiedzy humanistycznej i technicznej, wiedzy o rynku, wiedzy o trendach, wiedzy o modzie, ergonomii i pewnie o jeszcze kilku innych dziedzinach. Przez te 14 dni nauczyliśmy się też więcej w każdej z tych dziedzin, niż kiedykolwiek indziej. Każde z nas stało się trochę specjalistą (na domowe potrzeby) od SEO, SEMu, programowania, storytellingu, obróbki graficznej i… tu mały suspens. Jeszcze nie napiszę od czego.
Oczywiście, że mieliśmy wątpliwości czy się uda, wciąż je mamy. Oczywiście, że były chwile zwątpienia. Bah! Nawet miałem już zamiar wszystko zacząć od początku, bo tyle rzeczy się sypało. Dalej nie wiemy, czy to był dobry pomysł i inwestycja – czasowa i finansowa. Podobno
pierwszy raz jest zawsze gorszy… od drugiego, ale lepszy od ostatniego.
Ale wiemy, że było warto to zrobić chociażby dla przełamania samego siebie, oporu, obawy, czy niepewności.
Opowiem Wam niedługo (ze szczegółami i nazwami firm) co nie działało i dlaczego, co sprawiło największą trudność, napiszę również co poszło jak z płatka. Ale jeszcze nie dziś. Już za kilka dni.