Wybór narzędzi internetowych służących do kontaktu z naszymi klientami jest olbrzymi. Od interaktywnych prezentacji, poprzez witryny www, blogi, formularze kontaktowe, rssy aż po najstarsze narzędzie – email. Jak je wszystkie zestawimy ze sobą i porównamy pod względem funkcjonalności to okaże się, że tylko dwa z nich powodują dostarczenie informacji do klienta prawie bez jego udziału i woli. Tzn wystarczy, że raz zostawisz swój adres email, lub zaprenumerujesz kanał rss. Dostaniesz wszystkie informacje, reklamy i co tam sobie jeszcze zapragnąłeś. Dodatkowo jeszcze ciut lub furę rzeczy kompletnie Ci zbędnych. Zbędnych z Twojego punktu widzenia.
Kompletnie inny pogląd mają na to marketerzy. Dla nich email to jedyna forma komunikacji, w której użytkownik przed obejrzeniem komunikatu nic nie musi robić. No może z wyjątkiem odebrania maila i jego otworzenia. Ale czy są jeszcze tacy, którzy maili nie odbierają?
Skoro konsument i tak maila odbierze to marketer ma największą szansę, że komunikat zostanie jakoś zauważony. Co z nim zrobi to już zupełnie inna bajka.
Pewnie właśnie dlatego email święci triumfy popularności. A ma być jeszcze lepiej! Popatrzcie sami:
Badania Datran Media świadczą, że marketerzy chcą zwiększyć zaangażowanie w reklamę emailową i oceniają, że zwrot z takiej inwestycji sięgnie ponad 55%!
Czym te działania „pocztowe” mają być uzupełnione?
I jaki z tego wszystkiego wniosek?
Ano taki, że po raz kolejny okazuje się, że statystyczna skuteczność sprzedaży nie leży we wciąganiu użytkowników w kontakt z marką. Tylko we wciskaniu mu informacji i komunikatów. Na siłę.
No dobrze – może trochę przesadzam. Ale wydaje mi się, że trochę już brakuje nam czasu i mamy dość bycia kreatorami marek, które potem mamy kupić. Z jednej strony czujemy się docenieni, jak wiemy, że nasze zdanie wpływa na świat – z drugiej strony chcemy, żeby ktoś pomyślał za nas. To zresztą jeden z trendów nazwany Daily lubricants – więcej o nim możesz przeczytać tu.