Jest lato, susza, woda się kończy, elektrownie ogłaszają stopnie zasilania, ministerstwa proponują aby budżet referendalny przeznaczyć na pomoc rolnictwu, bo zboże wyschło.
Można rzec, że mamy kryzys zbożowy. Podwójny nawet. Jeden spowodowany upalną pogodą i brakiem deszczu, drugi – chciałoby się rzec – z nadmiaru… alkoholu. A to kończy się kacem.
Kika tygodni temu, prowadząc niewielki projekt dla całkiem niemałej marki zderzyłem się (nie po raz pierwszy) z takim zdaniem:
– O! Taki projekt przygotowałem. Zerknij. Może coś takiego byśmy wypuścili?
Cały pomysł opierał się o świetne, sytuacyjne zdjęcie. Wystarczyło je tylko sprytnie podpisać i komunikat reklamowy był gotowy. Czując co się dzieje i chcąc dyplomatycznie dać prezesowi do zrozumienia, że to podejście nie jest najlepszym pomysłem, delikatnie zapytałem:
– A skąd ta ilustracja?
– Z internetu, a co?
– Sprawdziłeś, kto jest autorem?
– Nie, a po co?
– Bo ktoś je zrobił i ma do niego prawa.
– Jakie prawa? Jest dostępne w internecie, znaczy ktoś go użył, więc można się nim posługiwać.
– Nie można.
– Co? Jak to nie można? A nawet gdyby, to kto to zaważy?
– Prawa autorskie. Proszę, spytaj swoich prawników.
– Prawników? Jakbym o wszystko ich pytał to nic bym nie zrobił! Oni są jak urzędnicy, szukają tylko dziury w całym i ciągle mówią czym mi coś grozi. To świetna reklama i taką chcę wyemitować. Powiedz mi co o niej sądzisz, a nie opowiadasz mi tu o jakiś prawach.
– Sądzę, że to bardzo dobry pomysł (naprawdę był dobry), ale zwracam uwagę, że naruszasz czyjeś prawa autorskie. To tak, jakby ktoś posłużył się Twoim zdjęciem w celach reklamowych, lub stworzył identyczny jak Twój produkt i obrandował własnym logo. Zgodziłbyś się na to?
– Nie raz to robili. Jeśli uważasz, że to dobre to to wyprodukujemy.
– …
Komunikacja jednego z wódczanych fanpage’y jest tworzona w nawiązaniu do epoki PRLu. Pojawiają się tam różne zdjęcia – jest Fiat 126p, jest Polonez, są jakieś grafiki. Pod grafikami i zdjęciami dowcipne pointy i zwyczajne podpisy. W większości przypadków bez głębszych poszukiwań trudno stwierdzić skąd brane są zdjęcia i czy ich autorzy otrzymali wynagrodzenie za wykorzystanie. Można je jednak odnaleźć w innych miejscach (i tam już są przeważnie podpisane autorem). Na przykład:
Mało kto, lub nikt nie zwracał na to uwagi dopóki moderator nie zamieścił jednego z bardziej znanych zdjęć z czasu stanu wojennego, z 1982 roku. Co to za zdjęcie, skąd się wzięło, kto jest jego autorem i co przedstawia przeczytacie… wszędzie!
Jak widzicie na powyższym screenie internauci dość szybko zorientowali się jakiego zdjęcia użyto.
Kryzys, skutkujący przeprosinami Polmosu Bielsko-Biała, kajaniem się toruńskiej agencji Project i, jak donoszą niektóre źródła, planowanym zamknięciem agencji, wygenerował tysiące wzmianek o Żytniej. Oczywiście w negatywnym kontekście. Ale brand awareness wzrosło! Żytnia przebiła się do mediów, które nie napisałyby o niej z innego powodu.
Moim zdaniem całość w ogóle przeszłaby niezauważona, gdyby nie bezmyślne użycie ukradzionego (wg. doniesień medialnych i reakcji autora) zdjęcia pochodzącego z czasów stanu wojennego i mającego zgoła inny niż alkoholowy przekaz.
Czy mam prawo być oburzonym? Tak, chociażby dlatego, że pamiętam tamte czasy całkiem nienajgorzej. Ale mam wątpliwości, czy mogę zarzucić moderatorowi nieznajomość historii – to chyba zarzut do szkół… Natomiast niewątpliwie problem leży w bezprawnym posłużeniu się tym zdjęciem.