ACTA, socjologia i strategia…

Ostatnie kilka dni to ACTAwność w sprawie, oburzenie, protest. Słyszałem już nawet słowo „rewolucja”. O co tak na prawdę chodzi? I czy ktoś w ogóle czytał te ACTA?

Wszystkim oburzonym i mocno zdenerwowanym na prawdę polecam lekturę. A dopiero potem zabieranie głosu w sprawie. Nie, nie chcę nikogo bronić ani potępiać. Nie chcę również aby cała sprawa poszła sobie tak po prostu

i dlatego postanowiłem zabrać głos.

Zanim omówię same ACTA, jedno słówko o uchwale Rady Ministrów – widnieje tam zdanie, że nasze Państwo wyraża zgodę na podpisanie Umowy Handlowej dotyczącej zwalczania obrotu towarami podrobionymi (…). Znaczy, że ja i Ty, drogi czytelniku, wyraziliśmy na to zgodę. Pamiętasz? Mi jakoś umknęło chyba…

Pierwszy artykuł wspomina, że postanowienia tejże umowy (czyli ACTA) nie stanowią odstępstwa od żadnego zobowiązania już podjętego przez sygnatariuszy, a w szczególności TRIPS. Ja to rozumiem tak, że wszystkie lokalne przepisy pozostają w mocy. Moim zdaniem to pierwszy zonk. Bo generalnie ACTA reguluje odpowiedzialność za nieprawne publikowanie/rozpowszechnianie materiałów objętych prawem autorskim. I z ACTA wynika (tak ja to rozumiem), że nie tylko użytkownik np. przesyłający te materiały na serwer odpowiada za ich legalność. Odpowiada również właściciel medium, na którym/w którym ten nielegalny materiał się znajduje. Kilku naszych rodzimych wydawców (szczególnie tych internetowych) wie co mam na myśli, bo działają zgodnie z polskim prawem, gdzie odpowiedzialność ponosi publikujący, a nie medium. A kto rozpowszechnia?

Kolejne zdanie warte przytoczenia to:

Każda strona nadaje skuteczność postanowieniom niniejszej umowy

A to zdanie, w obliczu dalszych zapisów, brzmi dość złowieszczo.

Pochylmy się chwilkę na sekcją poświęconą internetowi, bo przecież cała burza od internetu się zaczęła. Wydaje mi się, że warto zwrócić uwagę m.in. na takie oto zdanie (rozdział III, art. 28):

Każda strona wspiera gromadzenie i analizę danych statystycznych i innych stosownych informacji dotyczących naruszeń praw własności intelektualnej (…)

Skoro to umowa, to jak rozumiem strony mają obowiązek wywiązania się z niej. Bo inaczej po co ją podpisywać? Żeby wiedzieć, które dane coś naruszają, trzeba gromadzić wszystkie i je non stop analizować. To znacza, że dane statystyczne i inne stosowne (czyli jakie kto chce?!) będą gromadzone! I dalej idąc tym tropem, każdy wydawca będzie miał obowiązek je gromadzić i jak ktoś np. z komitetu ACTA ich zażąda, udostępnić. A może wszystko gdzieś od razu przekazywać? To nie jest iwigilacja?! Oburzające, prawda?

Ale jakoś nie oburza nas kamera na każdym (prawie) skrzyżowaniu (i podłączone do niej gdzieś dalej, systemy rozpoznawania twarzy), logowanie transakcji bankomatowych, przechowywanie bilingów telefonicznych i smsów, nie wspominając o śladach, które po sobie świadomie zostawiamy (zdjęcia, emocjonalne wpisy w socialmedia itd. itp.). Przyzwyczailiśmy się.

Przyzwyczaimy się i do ACTA?! A może czara się przelała?

Dajmy już może spokój samej umowie. Na prawdę polecam ją przeczytać, ze zrozumieniem! 🙂

Chciałbym poświęcić chwilkę samemu ACTAzamieszaniu. A może należałoby to raczej nazwać – pospolitemu ruszeniu. Rozumiem je i nie rozumiem zarazem. Bo wewnętrznie się buntuję przeciwko śledzeniu i ograniczaniu wolności, ale realnie je akceptuję np. dzieląc się z Wami tym artykułem, czy pisząc na Facebooku o ładnej zimie w Gdyni. Czytacie moje słowa, to mnie poznajecie, oglądacie moje zdjęcia to wiecie, gdzie i której godzinie jestem. I nie czuję się inwigilowany, ale jakby ktoś chciał to sprawdzić i wykorzystać to bym się zezłościł! 🙂

Mam socjologiczną obserwację – znów jako naród jesteśmy zjednoczeni, mocno i chóralnie tupiemy nogami, gdy trzeba być przeciw! I tak, jak pamiętam wybory, w których głosowałem przeciw komuś, a nie za, tak dziś, widząc smutne twarze na ulicach, przybierające zacięte, protestacyjne miny, zastanawia mnie

kiedy wreszcie zrobimy coś wspólnie ZA z uśmiechem i radością?

Ile razy wyruszam poza naszą granicę i obserwuję inne, europejskie narody, tyle razy dochodzi do mnie, że my Polacy mamy narodową przypadłość – nie chce się nam być za, ale bardzo pyszczymy przeciw. Jak trzeba protestować są wszyscy, jak trzeba ruszyć dupę do roboty i zrobić coś za – wokół robi się pusto.

Jestem strategiem, moja praca to wymyślanie konceptów strategicznych, pisanie prezentacji strategii komunikacji, znajdowanie nisz i takie tam. Za każdym razem moje idee są akceptowane i chętniej kupowane, gdy wymyślam coś budzącego uśmiech, przywołującego na myśl miłe doznania, albo obiecujące pozytywne zdarzenia.

Obserwacja socjologiczna pokazuje, że taki optymizm nie jednoczy. Jednoczy sprzeciw. Czy zatem komunikacja marketingowa, by odnieść sukces społeczny, powinna epatować buntem?

Inny przykład – jak często spotykając się ze swoimi znajomymi dzielicie się pozytywnymi doznaniami? A jak często po prostu narzekacie i mówicie o problemach? Albo krytykujecie, obgadujecie innych (np. patrz, ten to dziwak i cham…)?

ACTA jest jednocząca, bo można się sprzeciwić, wyśmiać, stwierdzić – „ech te barany z rządu” itp. Jednoczy, bo wywołuje nasze głęboko zakorzenione i utrwalone zachowania. Sami popatrzcie, jak niewiele osób nawiązało dialog i chce coś pozytywnego w związku z ACTAzamieszaniem zrobić. Chce coś zmienić, poprawić, zachować się konstruktywnie. A jak wiele po prostu pyszczy i manifestuje sprzeciw?

Tak z ręką na sercu – ilu z Was przeczytało tą umowę od deski do deski? Pareto? 80% protestuje, a 20% wie i rozumie o co w tym wszystkim chodzi?

Wiem, Wy – moi czytelnicy należycie do tych 20% :)))

___

25.01.2012 20:35 Aktualizacja:

Jeśli warto cokolwiek aktualizować, to tylko w przypadkach nadzwyczajnych. Moim zdaniem taki się wydarzył. I jest na tyle znamienny, że jestem o pół kroku od utraty obiektywnego i pozbawionego polityki spojrzenia. Zacytuję całe zdanie artykułu: Z profilu kancelarii premiera na Facebooku usunięto wczoraj około 5 tysięcy wpisów osób, sprzeciwiających się podpisaniu przez Polskę umowy ACTA – potwierdza Centrum Informacyjne Rządu.

Takie działanie budzi moje głębokie zastanowienie i obawy. Czego się obawiam? Obawiam się pogłębiania kryzysu i rozdmuchiwania emocji. Jest kryzys. Nie ten finansowy i jakiś tam. Jest kryzys rządowy – przynajmniej wśród internautów, ale on również jest widoczny w mediach. Nie rozumiem po co go napędzać, rozdmuchiwać, pogłębiać? Czy po stronie rządu nie ma kompetentnych osób, które potrafią się w takich sytuacjach zachować? Mam nadzieję, że ktoś przetrze zamglone okulary i wreszcie sprawę zacznie rozwiązywać, a nie zaogniać.

Marcin Kalkhoff
Marcin Kalkhoff

Admirator prostych i działających rozwiązań. Wszystkożerna hybryda technicznego wykształcenia z kreatywnym, komunikacyjnym i biznesowym doświadczeniem. Specjalista strategicznego kreowania i zarządzania marką. Jedyny strateg w Polsce, który służbowo siedział na Pudelku i, który swoją zmaterializowaną strategię, może oglądać w muzeum w Atenach. Wykładowca na Uniwersytecie SWPS oraz Uniwersytecie Warszawskim.
Twórca i Partner marketingowej kancelarii audytorskiej BrandAuditors, autor tego właśnie bloga, współtwórca Klubu Strategów Marketingu oraz współautor książki „Po prostu strategia. Instrukcja budowy i obsługi silnej marki”.
Współpracuje z firmami z wielu sektorów: internet i media, FMCG, bankowość, ubezpieczenia, IT, telekomunikacja, opieka zdrowotna.

Artykuły: 534

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.